czwartek, 14 stycznia 2010

kruchość

Weekend się zaczął. Cieszę się, że jutro nie muszę pchać się do Wrocławia i obawiać, czy się nie zakopię gdzieś na podwórku, na którym zwykle parkuję. Zapobiegawczo wzięłam do auta łopatę:)
Załatwiałam coś w Rynku a wracając na Krzyki znalazłam się w tramwaju, który wjechał w bok auta, bo koleś Tico sam wjechał pod tramwaj. Cały bok wgnieciony, po stronie pasażerów, którzy nota bene tam siedzieli. Oczywiście zaraz przyjechała karetka i zaczęli im udzielać pomocy. Mój spokój został zburzony i zaczęłam zastanawiać się po co tak się spieszyć, szybko jeździć, żeby tylko być w domu 5 minut wcześniej. Bez sensu zupełnie. Jeden głupi ruch i można nie żyć. Przeraża mnie jednak bardziej to, że można zginąć nie z własnej winy, a jedynie znaleźć się w nieodpowiednim miejscu.
Głupie rozważania, gdyby tak dać się strachowi, to nie pozostaje nic innego, niż nie wychodzić z domu.

Powrót do domu wyciszył mnie. Był pyszny makaron z pomidorkami koktajlowymi, pesto i rukolą, koktajl bananowo-malinowy i w głowie zagościł spokój.

Brak komentarzy: