sobota, 16 kwietnia 2011

Czwartkowy wyjazd do Wrocławia był całkiem udany. Odkrycie nowej (dla mnie), przyjemnej kawiarni Kalaczakra z całkiem zaskakującą kartą. Mają drinki bezalkoholowe, dobre herbaty, kawy, etc., a wszystko to w secesyjnej kamienicy tuż obok Kalambura - podobno najstarszej kawiarni we Wrocławiu.
Było jednak coś, co zburzyło mój spokój i do dzisiaj chodzę rozbita. Mianowicie podczas mierzenia koszuli w paski w reserved, zapatrzyłam się w te paski i w efekcie tego pojawiła mi się aura. Taka, jaką miałam dwa lata temu przed atakiem. Byłam tam sama, więc spanikowałam, że zaraz dostanę ataku. Podeszłam szybko do ekspedientki podając telefon i uprzedzając, że mogę mieć atak i wtedy niech dzwoni do Mi. Na szczęście po chwili mi przeszło i do tej pory nie wiem, czy ja byłam bardziej przerażona, czy dziewczyna:)
Wieczorem z duszą na ramieniu siadłam za kierownicę i wróciłam do domu
Efekt jest taki, że każdy najmniejszy sygnał od mojego organizmu bardzo dokładnie analizuję, co kończy się tym, że na inne rzeczy brakuje mi czasu.
Wczoraj zaliczyłam neurologa ponownie (tydzień bez wizyty u lekarza,to tydzień stracony!). W poniedziałek może uda mi się zrobić EEG, po świętach rezonans.
Teraz staram się sobie wmówić, że wyjazd do Lindau nie jest złym pomysłem i tak naprawdę bez postawionej diagnozy nie mogę sobie wmawiać, że mam padaczkę.
Jednak na wszelki wypadek idę w poniedziałek do delegatury NFZ by mi wystawili EKUZ.Strzeżonego Pan Bóg strzeże...

W ramach "odświeżenia" głowy zamierzam wyjść wieczorem w końcu z domu, porozmawiać ze znajomymi o pierdołach i chociaż przez chwilę zrzucić z siebie wszystko to, co wpędza mnie w paranoję. Oby się udało.

2 komentarze:

atram pisze...

oby!
trzymaj sie!

markiza pisze...

o rany, z tą aurą! jak dobrze, że skończyło się tylko na strachu :) trzymam kciuki za wyniki badań :)))