piątek, 2 stycznia 2009

Jaroslav Rudiš - Potichu



Zamiast pisać na poniedziałek konspekt magisterki i esej, którego tematu jeszcze nie wybrałam, naszło mnie na tłumaczenie. Koleżanka wracająca z erasmusa na święta przywiozła mi dobrze zapowiadającą się książkę Jaroslava Rudiša "Potichu". Lubię tego pisarza, w polskim przekładzie, jak dotąd ukazało się jego "Niebo pod Berlinem", a David Ondricek na podstawie jego książki nakręcił "Grand Hotel". Lubię Rudiša za ludzi w jego bohaterów. Są młodzi, samotni w większości i raczej melancholijni. Akcja jego powieści toczy się w Europejskich,a czasem czeskich wielkich miastach ( o ile można wspomnieć o wielkim mieście, w odniesieniu do Czech :) ).Do tego możemy odnaleźć mnóstwo odniesień do współczesnej kultury, muzyki, filmów.

Pozwoliłam sobie przetłumaczyć fragment "Potichu", książki, która na obwolucie została nastepująco "zareklamowana":
" Jeden dzień i jedna noc. Pięć historii pod koniec lata między Lizboną a Letną. O żywych snach, o tęsknocie za życiem z kimś, kto chce być z nami, o muzyce i ciszy, której nie odnajdujemy. Powieść ze współczesności".

Pozwoliłam sobie przetłumaczyć fragment, klimat w sam raz, żeby zapomnieć o szarości i zimnie za oknem.

LA PETIT MORT
W restauracji hotelowej jest gwarno. Hana je śniadanie. Kawa z mlekiem, sok i croissant Nie skończy go. Patrzy na ludzi. Niektórych z nich widziała wczoraj na konferencji, innych w wieczornym przyjęciu na zamku nad miastem. Co chwilę się z kimś pozdrawia. Z Węgrem. Estonką. Anglikiem. Może to był Irlandczyk? W każdym razie spotkali go z Thomasem jeszcze w tym małym żółtym tramwaju. Tej jedynej i najprawdziwszej atrakcji turystycznej Lizbony, którą jak mówi Thomas, pewnego razu kupią Chińczycy i przewiozą razem z Praskim Hradem i Luwrem do Pekinu.
Już tutaj go nie ma. Ma dzisiaj coś w Barcelonie.
Zapłaciła w recepcji rachunek. Czekała przed hotelem na taksówkę. Wąsaty kierowca dopalił papierosa a niedopałek rzucił na ziemię.
Bon dias. Aeroporto,por favor.
You can speak English – spokojnie odpowiedział i włożył walizkę Hany do auta.
Za każdym razem próbowała się nauczyć kilku zdań w języku kraju, do którego jechała. Dlatego potrafiła zamówić wino, jedzenie, espreso, taksówkę i kilka innych drobiazgów w dwudziestu językach. Posiadała romantyczne wyobrażenie, że w ten sposób lepiej zrozumie miejsce, do którego zmierza. Oraz że ludzie lepiej ją zrozumieją. Jednak zawsze kończyło się tak samo: You can speak English.
A przecież lepiej mówi po niemiecku, francusku i rosyjsku. Chociaż we francuski od wczorajszej nocy trochę wątpi. La petite mort. Tego w trakcie semestru w Genewie się nie nauczyła. Może dlatego, że w Genewie żadnego petit mort nie zaznała i dlatego się nie mogła tego nauczyć.
A teraz Thomas.
Rozjechali się.
Lizbona się przebudziła do ciepłego i jaskrawego dnia. Jakby lato miało się nigdy nie skończyć. W Pradze światło będzie już miękkie, długie i powolne. Otworzyła okno, wyciągnęła rękę na zewnątrz i doświadczyła nagłego przypływu ciepłego powietrza. Miasto pachniało. Hana w nim czuła róże, morze i Thomasa. Niebo było niebieskie, mężczyźni siedzieli przed kawiarenkami, czytali gazety i pili kawę. Wszystko odbywało się pięknie powoli. Nie jest to ten bar, gdzie wczoraj z Thomasem wypili ostatnią butelkę wina?
First time in Lisboa? - uśmiechnął się taksówkarz.
Yes, very nice city.
Rękę miała wciąż wystawioną za okno, palcami pieściła się z powietrzem i myślała o Thomasie. O jego ciele. O jego szczupłej szyi i długich palcach. O tym, jak się go trzymała w tramwaju. Jak ją całował w bistro. Jak to robili. Jak przy tym patrzyła na siebie w lustrze, jak ją podniecała świadomość, że ktoś ją widzi. Obserwuje. Nagrywa kamerą. Z tych fantazji zakręciło się jej w głowie. Wbiła mu paznokcie w plecy, krzyknął, a ona się przestraszyła, że coś jest nie tak.
Nie było.
Myślała o tym, jak dotykała ustami jego penisa. A kiedy się to skończyło, zapytał jej, czy to miała. La petit mort.
Nigdy o tym nie słyszała. Nigdy tego nie doświadczyła. Nigdy nie była swojemu mężowi niewierna.
Czekała na to, że to będzie jak w jakimś filmie. Że dopadną ją wyrzuty sumienia, ale nic takiego się nie stało. Na odwrót – czuła się szczęśliwa i silna.
Auto zatrzymało się na skrzyżowaniu. Hana przez chwilę miała wielką ochotę wysiąść i zostać w Lizbonie.
Na chwilę.
Na zawsze.
Głównie zatęskniła za zatrzymaniem w sobie poczucia wielkiego spokoju jak najdłużej. Poczuciem siły. I ten rześki wiatr.
Zatrzymali się przed halą odlotów.
Have a nice flight. And come back to Portugal soon.
Maybe
Nie chciało jej się wracać do Pragi. Nie było to spowodowane jedynie tym, że miasto ze starym grodem i kamiennym mostem z tłumami turystów trochę śmierdzi.
Hana weszła do hali. A później go zobaczyła.
Thomas.
Czesi mają pięknie wydawane książki, większość z super obwolutami i jeszcze ładniejszymi okładkami :)

Brak komentarzy: