poniedziałek, 18 października 2010

Kiedy chodziłam jeszcze na uczelnię, wtedy myślałam, że dni szybko płyną, a po studiach wszystko zwolni. Otórz tak nie jest, dni płyną jeszcze szybciej, a ja co wieczór dziwię się, że kolejny dzień za mną. Zamiast żyć chwilą wciąż wybiegam w przyszłość, myślę, planuję, a na to, co jest teraz nie zwracam uwagi i później nadchodzi moje zdziwiwienie, że wrzesień przeszedł w październik itd.

W zeszłym tygodniu pożegnaliśmy Mi babcię, która zmarła w wieku 92 lat. Kilka tygodni wcześniej zdążyliśmy się jeszcze z nią zobaczyć, ona miała dobry dzień i nawet nas poznała. To strasznie głupie, ale wyjazd na pogrzeb do Kłodzka był zarazem dla nas wymówką i okazją do wyjechania na dwa dni, nocowania w hotelu i namiastką wakacji. W tym roku bowiem nie udało nam się nawet wyrwać na weekend... Nie rozpaczam jednak, przed nami jeszcze dużo wakacji.


By jakoś sobie umilić ten pochmurny poniedziałek upiekłam banana bread z przepisu Liski, a raczej Sophie Dahl i za drugim podejściem mi w końcu wyszedł. Mama patrzyła się na mnie dziwnie, kiedy w sklepie uradowałam się na widocz czarnych przejrzałych bananów i zaczęłam pakować je do koszyka:) niecierpliwa jestem i nie wytrzymałabym z czekaniem aż zwykłe żółte przez kilka dni będą mi dojrzewać.
Popołudniu w końcu ruszę tyłek i aerobic. zastrzyk energii gwarantowany.

3 komentarze:

atram pisze...

przykro z powodu babci:(

chcialabym zobaczyc Twa bananowa radosc:)

Sara pisze...

Nie mam dobrych wieści - te dni to coraz szybciej najwyraźniej będą. Może na emeryturze zwolnią? Ja mam zamiar spędzić ją w Cieszynie, mieszkając po polskiej stronie, ale stołując się u Czechów:)

Też mi przykro z powodu Babci. Ze starszymi ludźmi odchodzi niestety pewna epoka, a ja nie chcę, by odchodziła.

holka polka pisze...

w Cieszynie nigdy nie byłam, ale ciągnie mnie do tego miasta strasznie. Pewnie to zasługa po trosze Nohavicy, ale z drugiej strony wydaje mi się, że panuje tam niedzisiejsza atmosfera:)