czwartek, 27 stycznia 2011

Śnieg znów wszystko przysypał i pewnie przez to cały dzień miałam na zwolnionych obrotach. Z łóżka zwlekłam się o 9.30 - dawno tak już nie było! Potem udawałam, że wykonuję jakieś czynności, a w rzeczywistości nie mogłam doczekać się końca dnia.
Do tego za mną dzień żarłoka - najpierw lekki obiad w domu, później proszona obiadokolacja u teściów. Złamałam się i zjadłam kurczaka z nadzieniem z wątróbki, chociaż podobno nie wolno mi jeść podrobów.
Teściowa zrobiła absolutnie pyszne naleśniki z jabłkami, orzechami i lodami. Nie mogłam się opanować i oczywiście mój wewnętrzny łasuch wygrał.
Musimy ćwiczyć silną wolę, bo póki co za bardzo sobie folgujemy. Mój Mi, który szybko chudnie i równocześnie szybko tyje, znów dorobił się brzuszka i jak tak dalej pójdzie, to przytyjemy w ciąży razem:) Całe szczęście, że jest wysoki:)

Wieczór poświęciłam na żegnanie koleżanki. Trochę mi smutno, że jedyna, którą chociaż przez pół roku miałam tu na miejscu, w sobotę leci do dalekiej Australii uczyć się i chodzić do góry nogami... Na szczęście jest internet.

W przyszły czwartek czeka mnie pierwsza wizyta u gina. Godzina zabawna, bo wcisnął mnie na 19.40. Po cichu liczę, że wybór ordynatora w szpitalu, w którym chcę rodzić nie pójdzie na marne.

Zmykam z mojej kanciapki, zwłaszcza że z pokoju gdzie siedzi Mi dobiega Komeda, a w zanadrzu czeka nowy wkręcający serial "White collar"

6 komentarzy:

Sara pisze...

Czuję się w przykrym obowiązku Cię rozczarować (czy to po polsku?:) To nie ma najmniejszego znaczenia. Ordynator nie lata po pacjentkach i generalnie ma inne sprawy, rodzi się szast-prast w asyście tego, kto ma dyżur/czas;), a to moim zdaniem znany sposób na wyciąganie kasy od nieszczęsnych...
Ale pojechałam:)...

holka polka pisze...

Saro, aż taką idealistką (albo naiwniaczką) nie jestem. nie łudzę się, że będę niewiadomo jak lepiej traktowana. poprostu czytając niepochlebne opinie o innych lekarzach, mam cichją nadzieję, że ten nie okaże się taki tragiczny. I po cichu tęsknię za moją p. doktor Kaźmierczak z Biskupina

maua_mee pisze...

Ja chodziłam do "szpitalnego" lekarza, który akurat poszedł na urlop gdy ja trafiłam do szpitala (wakacje:)). Ważne, by ginekolog był wyrozumiały, pozytywny, miał sprzęt w gabinecie i odbierał komórkę. Mi się zdarzyło plamić i dzwoniłam do swojego w niedzielę i ten uspokoił mnie i pozytywnie nastawił. A panikowałam tak, że nawet mąż zaczął wierzyć, że coś jest nie tego:)
A i tak lekarz to tylko przeszkadza na porodówce, tam rządzą położne i chwała im za to:) Trzymam kciuki:)

Sara pisze...

Mila holko, naiwność, a nawet idealizm to ostatnie rzeczy, o które bym Cię posądzała:))) Aż strach pomyśleć, że tylko jeden lekarz wzbudza zaufanie. Ale jako że rządzą położne - w pełni podzielam - będzie spoko:)

atram pisze...

fajnie, ze idziesz dopiero teraz do lekarza:) dopiero, bo czasami sie zdarza, ze sie leci do lekarza po zrobieniu testu, w jakims 4-5 tygodniu, gdy ciezko jeszcze cos powiedziec.
o tak, polozne rzadza:)

Marta pisze...

felietony wszystkie czytałam łącznie te z Twojego Stylu a Pietuchy nie czytałam muszę to szybko przeczytać i opisze moje wrażenia