środa, 25 maja 2011






Aż się zdziwiłam, gdy sobie uświadomiłam, że już jest środa. Jutro czwartek, potem piątek i kolejny tydzień za mną...
Dzięki temu, że Mi miał wolny weekend udało mi się wyciągnąć go w góry. Wstyd się przyznać, ale gór nie znam w ogóle. Moi rodzice raczej nie należą do gatunku ludzi, których ciągnie w świat, więc moje dzieciństwo było ubogie pod względem wycieczek.
W sobotę jednak pojechaliśmy do Karpacza, a tam po przekroczeniu parku narodowego udaliśmy się w kierunku Strzechy akademickiej i Samotni. Było pięknie, zielono, w żlebach resztki śniegu, mała ilość ludzi i przyjemny chłód. Oczywiście w połowie drogi zaczęły mnie obcierać buty i nie udało się dojść na Śnieżkę, ale i tak było super.
W Strzesze zjadłam pyszny serek typu oscypek grillowany z żurawiną, a potem ruszyliśmy w dół do Samotni, gdzie wciągnęliśmy zimny kwas chlebowy.

Musimy kiedyś wrócić do Samotni na kilka dni. W ogóle, to niesamowite, że schronisko tak ładnie usytuowane liczy sobie za nocleg tylko 40zł w pokoju dwu osobowym.
Po tej eskapadzie bolały mnie wszystkie mięśnie, ale lubię taki ból:) Mi mi uświadomił, że zrobiliśmy tego dnia ponad 15 kilometrów!
Dzisiaj, co by nie wypaść z rytmu planuję basen, a jutro - może w końcu zacznę biegać?

Życie znów zaczyna być dla mnie piękne. CZyżby hydroksyzyna zaczęła działać? :)

3 komentarze:

Ania pisze...

eh cudowne krajobrazy... uwielbiam górskie wycieczki, już nie mogę doczekać się wakacji :) i wędrowania po górach.

Marta pisze...

ślicznie tam!

markiza pisze...

super wycieczka, nie dziwi mnie Twoja euforia - to od gór pochodzi ;)