Za mną pierwszy prawie jesienny dzień, który zaczął się już o 4 nad ranem grzmotami za oknem, potem było jeszcze gorzej. A właściwie dlaczego gorzej? Wielka ulewa i szeleszczący deszcz jest czymś miłym, zwłaszcza gdy się leży w ciepłej pościeli i słucha radia. Wczesna pobudka jednak wpłynęła na późniejszy przebieg dnia, zatem miałam dużo lenistwa, drzemkę (co zdarza się bardzo rzadko u mnie) i snucie się po domu. Usprawiedliwiam się tym, że tak do końca nie jestem leniem, bo przecież czytam dużo książek, a zwłaszcza lektur. Na razie są to fragmenty Kundery z "LnŚ" i powieść Vančury, oprócz tego odmóżdżający "Diabeł ubiera się u Prady" i jakiś kryminał z kolekcji Rzepy. Brakuje mi jednak takich książek, które przenoszą w inny świat i odrywam się od nich tylko wtedy, gdy idę po kolejną herbatę lub kawę. Ostatnio tak miałam z "O pięknie" Zadie Smith, wcześniej długo, długo nic. Coraz rzadziej trafiam na jakieś perełki, chyba że jest to Gretkowska czytana przynajmniej raz do roku, po raz n-ty.
Wczoraj postanowiliśmy wybrać się gdzieś w plener, zwłaszcza że mało znam okolice dolnego śląska, gdzie mieszkam. wstyd. Mieliśmy pojechać na przełęcz Okraj, jednak czasu było za mało, zwłaszcza że się wstaje po 11, a moja lepsza połówka po 13. W końcu wylądowaliśmy na pysznym pstrągu z masełkiem czosnkowym (nigdy nie wpadłabym na taką kombinację) w Kaczorowie, a potem łaziliśmy po ruinach zamku w Świnach. Całkiem nieźle zachowane, najlepsze było drzewo sporej wielkości wrośnięte w mury. Żałuję, że nie miałam aparatu.
Co do jedzonka, będę miała okazję zrobić kolejną recenzję w gastronautach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz