Mam niby te wakacje, a i tak muszę wstawać po 8, bo dłużej się nie da. Ukochana ekipa jest trakcie kładzenia belek stropowych, a stukanie- pukanie jest nie do zniesienia :) Jutro na szczęście mamy święto, bo ekipa nie przyjdzie i w spokoju można będzie pospać i wspólnie się polenić :)
Moją obronę hucznie świętowałam, co skończyło się tym, że przez cały wczorajszy dzień nie wiedziałam jak się nazywam, ukochany przywiózł mnie z Wrocławia do domu i ulokował w łóżku. Do tej pory jednak nie mam bladego pojęcia, gdzie dałam panel od radia w samochodzie. Może kiedyś się znajdzie...
Wczoraj z kolei miałam swój prywatny dzień dziecka. Pani w bibliotece była miła i dała mi na lewo książki, tzn. te, które jeszcze nie są skatalogowane. Tym sposobem pożeram teraz "Pokutę" [ po obejrzeniu film miałam wielką ochotę poznać książkę] , "Jedz, módl się i kochaj" [ dosyć rozreklamowana ostatnio, podejrzewam, że będzie to papka z ogólnie znanymi prawdami, ale nie zaszkodzi przeczytać. Chociażby część o Włoszech i jedzonku], "Rynek w Smyrnie" [ Po ''Lali" polubiłam Dehnela] oraz "Wichrowe wzgórza" [ wstyd się przyznać, ale nigdy nie czytałam tego typu książek, więc najwyższy czas, by się zaznajomić].
Mamy piękną sobotę, więc zasiadam teraz przed kompem, żeby w końcu oglądnąć "Żelary".
1 komentarz:
Hmm, niby nie przepadam za "romantyczną" lekturą ;-) ale "Wichrowe zgórza" wręcz uwielbiam! Polecam gorąco!
Prześlij komentarz