niedziela, 19 października 2008

Cause it's a bitter sweet symphony that's life

Wrócił stary porządek rzeczy, gdy Mi zaczęła się szkoła, a ja spędzam weekendy samotnie. Do starego porządku rzeczy zaliczam również fakt, że w piątek ustalam sobie, jak produktywnie spędzę weekend, a w niedzielę okazuje się, że niewiele z tych planów zrealizowałam. I pomimo tego, że zaczęłam już sobie zapisywać, co mam do zrobienia, nieustannie mam wrażenie, że o najważniejszych rzeczach zapominam. Dziwne to moje życie ostatnio, tak jakbym się ślizgała po powierzchni i nie robiła żadnych istotnych rzeczy.

Wczoraj korzystając z pięknej pogody i powrotnego transportu z Ukochanym wybrałam się do Wrocławia na piwo i plotki. Z drugiej strony moja wrocławska podróż była z gatunku tych sentymentalnych, najpierw przypominałam sobie czasy, gdy jeździłam "nielegalnie" do Mi, a potem, gdy już tam razem mieszkaliśmy, jak odwiedzaliśmy wszystkie nasze miejsca.
Wrocław do cudowne miasto, zawsze pozostanie moim numerem 1, ale uświadomiłam sobie, że jeszcze lepiej jest wracać nocą do własnego Domu, rozmawiać o różnych nieistotnych rzeczach i zasnąć w swoim łóżku, a nie tym z wynajmowanego mieszkania.

2 komentarze:

matylda_ab pisze...

A wiesz, ja nigdy w życiu nie byłam we Wrocławiu. Marzę o tym i wiem, że kiedyś tam pojadę. Co do własnego łóżka, to masz 100% rację ;))

Chihiro pisze...

Nie przejmuj sie zupelnie, ze z planow malo wychodzi. Weekendy nie sa po to, by duzo planowac, w tygodniu wystarczajaco trzeba tego robic, weekend ma byc na spontaniczny odpoczynek. Sama mam tak, ze planuje za duzo, a potem wystarczy, ze wstane o dwie godziny za pozno i juz nici z kilku przedsiewziec. Chcialabym robic wiecej niz robie, ale z drugiej strony nie wiem, czy sprawialoby mi to taka radosc... Bo lubie tez nic-nie-robic :)