W czwartek byłam pierwszy raz, po miesięcznej przerwie, w szkole i tak się okropnie zmęczyłam,że wczoraj musiałam odpowiednio się wylenić :) Oczywiście skończyło się na odkrywaniu nowych blogów kulinarnych i domowych. Potem żeby tak całego dnia nie roztrwonić zrobiłam drugie podejście do "Sestry" Topola. O dziwo wciągnęła mnie jej narracja i to, co za pierwszym razem odrzuciło mnie od tej książki, teraz mnie wciągnęło.
Na szczęście za oknem u nas powoli robi się wiosennie i w końcu mogliśmy wybrać się do kina do sąsiedniego miasta. W dwa poprzednie weekendy zawsze przeszkadzała nam w tym śnieżyca i ślizgawka na drodze. Wyboru filmowego zbyt wielkiego nie mieliśmy, ale grali "Zmierzch", a ja chciałam to zobaczyć, więc padło na "Zmierzch". Tyle się nasłuchałam i naczytałam o tym filmie, a czekało mnie rozczarowanie. Nie potrafiłam odnaleźć atmosfery w tym filmie, gra aktorów była drewniana, a dialogi drętwe. Najbardziej zapamiętałam scenę, gdy główna bohaterka dowiaduje się, że znaleziono zwłoki kumpla jej ojca, ale mimo to pyta się, "czy on nie żyje?" :)
Jeśli chodzi o wapiryczne klimaty zdecydowanie bliżej mi do prześmiewczego i pełnego czarnego humoru "True blood"- może dlatego, że nakręcony przez Allana Bella, twórcę "Six feet under"?
1 komentarz:
ahoj! tu iksińska :)
wpadłam z rewizytą :)))
dziękuję za miły komentarz :)))
Prześlij komentarz