wtorek, 23 listopada 2010

Żeby nie było - moje rozpieprzenie chyba osiąga swoje apogeum. Zwalam winę na krótki dzień i pogodę. Najchętniej zakopałabym się w łóżku i pospała do połowy grudnia, a wszystkie obowiązki w tym czasie robiłyby się same... Marzenia.
W ramach wspominek z weekendu puszczam sobie starocie w postaci doorsów, jefferson airplane i velvet underground. A wszystko to za sprawą Mi, który mi puścił film Stone'a "The doors". film może nie rewelacyjny, ale jakoś zawsze podobały mi się hipisowskie klimaty.

W tym roku prezenty gwiazdkowe zamawiam przez internet. Koniec z przepełnionymi centrami handlowymi i ludźmi z obłędem w oczach. Na szczęście prezenty głównie książkowo - filmowe (plus gra planszowa dla teściowej, która się fanką ostatnio stała), więc merlin.pl da radę. Kuszą mnie "Moje obiady" Jamiego za 26 zł i nowa Nigella. Ale staram się walczyć z moim konsumpcjonizmem i nic z tego.

Plan na wieczór sprowadza się do pozapalania świeczek, zrobienia soku z marchwi i napisania chociaż kilku zdań. Ostatnio spotkana dawno nie widziana koleżanka była w szoku,że ja jeszcze się nie obroniłam. W końcu przez całe studia wszyscy lecieli na moich notatkach, egzaminy zdawałam na początku, a tu taki psikus, niemoc i blokada. Normalnie bida z nędzą :(

1 komentarz:

markiza pisze...

Holeczko, życzę Ci przypływu weny to tej pracy! Wiem jakie męczące i frustrujące potrafią być takie niemoce - niech to będzie już za Tobą! Wpadnij jeszcze na sekundkę na mój blog i wyjaśnij nazwę praskiej uliczki, proszę :) ściskam :)))