niedziela, 26 czerwca 2011

Wczoraj wróciliśmy z "wojaży" i śmiało mogę stwierdzić, że te kilka dni pozwoliło mi się zresetować maksymalnie. Prawie żadnego myślenie o problemach, zamiast tego relaks, chodzenie po lumpeksach i przesiadywanie w ulubionej knajpce na zawsze tej samej kawie mrożonej. + Mi, który potrafił podczas jednego kawiarenkowego posiedzenia zjeść 3 lody z automatu:) Jednym słowem Wolsztyn moi państwo!
Uwielbiam to miasto i za każdym razem jak tam jestem, widzę że można. Czysto, pełno kwiatów, kawiarenek i restauracji gustownie urządzonych, w których przesiadują miejscowi, a nie tylko turyści.
Kiedyś bywałam tam co weekend, ostatnio średnio 1 - 2 razy na rok, ale tym razem zgodnie stwierdziliśmy, że w wakacje będziemy wyrywać się tam częściej. Jeździmy tam od ponad 15 lat, więc Wolsztyn, to właściwie mój drugi dom.
Dzięki temu, że wróciliśmy wczoraj, to mamy jeszcze jeden dzień weekendu w zanadrzu.

Obiad pyrka na gazie, ostatnie w tym roku szparagi obrane, a popołudniu "piraci z Karaibów" w kinie. Jestem niemal pewna, że 4 część, to gniot i maszynka do robienia kasy, ale nie odmówię sobie zobaczenia tego w filmu w tak ponurą niedzielę:)

3 komentarze:

chalupczok pisze...

Ale miło :))))
Gdybym wiedział, to dołączyłbym na chwil kilka :)
Pozdrawiam.

Marta pisze...

ja też mam takie swoje miasto

holka polka pisze...

Marcinie - jeśli już jestem w Wolsztynie, to sporo czasu spędzam u ViWaldiego, chociaż my tam mówimy na tą kawiarnę Broda, z powodu parasoli lody od brody, które tam były sto lat temu:)