poniedziałek, 17 października 2011

Taka jesień mogłaby być. Za oknem żółto i słonecznie, a do tego przyjemna rześkość.
Weekend spędziliśmy w Polanicy robiąc NIC. Rzadko udaje nam się wyrwać z rutyny, a czasami nie ma nic lepszego niż znalezienie się w miejscu, gdzie nie można robić zupełnie nic związanego z pracą i domowymi sprawami.
Polanica nie jest miastem, które rzuca na kolana. Spory tam chaos, pełno szyldów i reklam, które zakłócają ładne widoki. Ale na plus przemawia to, że jest tam mnóstwo poniemieckich villi w całkiem dobrym stanie.
Pod względem gastronomicznym całym sercem polecam restaurację La nonna. Najpierw trafiliśmy do znajdującej się na głównym deptaku Karamby, która niby podawała dobre naleśniki ze szpinakiem i żeberka, jednak w rzeczywistości okazało się, że żeberka zamiast sosu barbecue zawierały gotowy sos słodko- kwaśny ze słoika, a moje naleśniki wyglądały jak krokiety smażone w tłuszczu z zieloną breją. Jednym słowem bleee...
Dlatego wieczorem postanowiliśmy zaufać gastronautom i znaleźliśmy się w La nonnie. Carpaccio ze świeżej wołowiny to poezja! I dochodzimy w tym miejscu do konkluzji, że na ubrania, często szkoda mi pieniędzy, ale na dobre jedzenie, jestem w stanie wydać sporo:)

Dzisiaj zaopatrzyłam się w bibliotece w "Syrenkę" Lackberg i "Trans" Gretkowskiej i mam nie lada dylemat od czego tu zacząć...

2 komentarze:

markiza pisze...

czasami niezbędne jest nic nie robić :) pozdrawiam:)

Aleksandra pisze...

czekam na opinię o "Trans" :)