czwartek, 3 listopada 2011

Jeszcze jeden dzień i weekend. Zapowiedziałam Mi, że w sobotę wielkie sprzątanie i ciekawa jestem jaką wymówkę wymyśli, by się wykręcić.
Póki co dochodzę do siebie po aerobicu, a żeby się bardziej rozgrzeszyć zjadłam właśnie na kolację michę owsianki z jabłkami, miodem i orzechami. Takie moje comfort food na jesień.
W ogóle ostatni tydzień spędziłam w kuchni, bo podczas gotowania najmniej myślę o moich lękach, których mam mnóstwo. Było zatem przepyszne ciasto cynamonowe rwane, rafaello, szarlotka, a teraz ostry reżim, co by te kalorie gdzieś stracić.

Brakuje mi Murakamiego. Na książki jakoś tak ostatnio kasy brak, a w mojej bibliotece raczej nie uświadczę jego prozy. Nie mogę jednak narzekać, bowiem nowości jest kupowanych sporo, a i bibliotekarka raczej rozeznana w dobrej literaturze, więc jest z czego wybierać.

W nocy we wtorek byliśmy na niesamowitym wydarzeniu, od jakiegoś czasu chodzimy na msze trydenckie (przedsoborowe, po łacinie) i coraz bardziej mi się podoba ta forma mszy. W każdym razie o północy z wtorku na środę w Wałbrzychu odbyła się msza trydencka, a do tego orkiestra filharmonii Sudeckiej i chór politechniki wrocławskiej zagrali Requiem Mozarta.
Niesamowite przeżycie, pierwszy raz widziałam orkiestrę symfoniczną na żywo i na początku jak grali miałam dziwne wrażenie, że to tylko wizja, a fonia leci z głośników :)

2 komentarze:

Aleksandra pisze...

Murakami!!! Jestem świeżo po Hard boiled i odleciałam totalnie. Tęsknię już za tą prozą... W mojej biblio tylko dwie książki Murakamiego sa - ta i Sputnik - jedyne dwie, jakie przeczytałam ;)

holka polka pisze...

trzeci raz próbuję napisać komentarz i mam nadzieję, że tym razem nic się nie stanie. Swego czasu zmęczyłam się Murakamim, ale teraz znów tęsknię za jego prozą (wiwat egzaltacja :) ). Najbardziej chyba podobało mi się "Na południe od granicy, na zachód od Słońca", "Norwegian woog" i trochę mniej "Kafka nad morzem".