poniedziałek, 12 grudnia 2011

dyrdymałki

Coroczny seans "Love actually" już za nami. Teraz nie pozostaje nic innego jak czekać na święta. Oczekiwanie umila nam odkrywanie nowych seriali. "Borgiowie" już za nami, teraz na tapecie "Tudorowie". By pozostać w klimacie historycznym, tylko już bardziej bliższym, nie mogę doczekać się soboty ( a to dopiero poniedziałek) bowiem wybieramy się do Wrocławia na "80 milionów", a potem na jarmark świąteczny i grzańca. Lubię ten Wrocław bardzo, ale to bardzo, więc po pierwsze z przyjemnością pooglądam Wrocław na ekranie, a potem poszwendamy się po rynku.
A propos adwentu, to ostatnio przypomniałam sobie mój pobyt w Pradze w okolicach mikołajek i pomimo zimna, był to super czas na odwiedziny tego miasta.

Mam wrażenie, że to moje całe pisanie powoli umiera śmiercią naturalną. Codziennie mam milion spraw do załatwienia, więc dni są do siebie podobne niesamowicie. Pewnie jak za jakiś czas pojawi się dziecko, rutyna będzie jeszcze większa. Z drugiej strony pewnie wyobrażenie o tym, że mieszkając w dużym mieście wiedzie się super ekscytujące życie też bywa mylące.
Oczywiście to truizm, ale zazdrościmy zawsze tego, czego nie mamy.

2 komentarze:

markiza pisze...

Holko, w tym cała sztuka by mimo wszystko nie dac się rutynie :) na szczęście jarmarki świąteczne są tylko raz do roku - rutyna odpada ;) my zajrzeliśmy 2 tyg temu do Krakowa - grzaniec nieżle mnie oszołomił a wypiłam tylko 1 porcję :DDD pozdrawiam :)

Aleksandra pisze...

oj, przy dziecku rutyna jest pozorna :)