Ledwie dwa tygodnie minęły od ostatniej notki, a tyle zdążyło się wydarzyć. Przede wszystkim Ślub, jak dotąd najważniejsza rzecz w moim życiu, choć nadal jest mi dziwnie, gdy Mi (teraz już mąż) przedstawia mnie jako "moja żona".
Ślub idealny pod każdym względem. Załapaliśmy się na ostatnie cieplutkie dni, ponad 20 stopni i idealne światło do zdjęć. Fotograf i zespół był z przypadku, ale okazali się niesamowici. Zespół liczył 6 osób i nie składał się tylko z pana, który pitoli na keyboardzie. Mieli dwie solistki, basistę, git. elektryczną, perkusistę oraz momentami trąbkę i skrzypce. O tym, że wesele się podobało świadczą goście, którzy do 4 rano nie schodzili z parkietu.
Oczywiście nie bardzo chcieliśmy tańczyć pierwszy taniec, ale skończyło się na Kiljańskim, do którego wg nich można tańczyć "szuranego".
Fotograf z kolei jak nas wziął na spacer po Książańskich ogrodach, to po powrocie mieliśmy zakwasy. Myślę jednak, że opłacało się- zdjęcia będą cudne. Z drugiej strony w tych samych ogrodach byliśmy na naszej pierwszej randce. Wszystko zatoczyło koło :)
Po ślubie nadarzył się nam wypad na morze. Taka namiastka podróży poślubnej, która mam nadzieję kiedyś dojdzie do skutku.
Od wczoraj nastała dla mnie codzienność, studia, spotkania z ulubionymi ludźmi i coś nowego- codzienne 60 kilometrowe dojazdy na uczelnię. Daję radę, choć stres jeszcze się pojawia. Jednak, gdy pomyślę, że ten sam czas spędzałam w korkach, to już wolę tę samotność za kółkiem.
Oczywiście pojawia się przerażenie spowodowane pracą licencjacką, nauką, itp. Zatem mąż na piwie, a ja do listy lektur ogromniastej :)
2 komentarze:
niech Wam sie darzy! a studia tak - oj tak, trzeci pazdziernik akademicki w moim zyciu, a ja ciagle tak samo podekscytowana...
gratulacje i wszytskiego najlepszego!
(przepraszam, że tak późno, kiepski ze mnie bloger ostatnio)
Prześlij komentarz