Dzięki wczorajszym zajęciom, które skończyły się o przyzwoitej porze mogłam udać się do rynku na kawę, zamiast od razu wsiąść w samochód i wracać do domu. Wrocław mój kochany, teraz już nie oglądany codziennie z okien tramwaju. Trochę mi smutno, że nie mogę tak po prostu wyjść z domu i pójść na wały przeciwpowodziowe i połazić, albo w niedzielne popołudnie wyciągnąć Mi na spacer po naszej dzielni, aby pooglądać poniemieckie wille. Wielka szkoda. Cieszę się jednak, że dane mi było pomieszkać dwa lata w tym magicznym mieście, które zawsze pozostanie moim nr jeden. Ech, jesień, czas Świetlików, szarzyzny i na sentymentalizm mnie wzięło.
Jednym słowem już nigdy nie będzie takiego lata.
Aby odseparować się od gwaru domowych spraw zadomowiłam się najmniejszym pokoiku w domu, rozłożyłam z książkami i zrobiłam tu swoją kujownię. Póki co, książki poszły na bok, a mnie wzięło na pisanie. Całe szczęście, że jeszcze mogę sobie na to pozwolić, póki co ogarniam wszystko, zaległości brak, a i nawet temat pracy licencjackiej powoli mi się w głowie krystalizuje.
Szczęście?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz