piątek, 12 października 2007

zadomowianie

Za oknem zaczyna się coraz szybciej robić ciemno, przez co mój zegar biologiczny szaleje. Nim sobie zrobiłam popołudniową kawę (ostatnie odkrycie- arabika z mlekiem kokosowym słodzona fruktozą), sprawdziłam która godzina, czy aby nie za późno na kawę. Dziwne, bardzo.

Korzystając z dnia wolnego od zajęć postanowiłam powalczyć z biurokracją. Jak na razie- przegrałam. Poszłam wyrobić sobie nowy dowód, z powodu zmiany nazwiska. Skończyło się na tym, że dowód dopiero będę miała w styczniu, ponieważ od zawarcia małżeństwa musi minąć 1,5 miesiąca nim papiery dotrą do Wielkiej Bazy Danych. Do tego okazało się, że po 40 minutach spędzonych w kolejce nie mam numerka, który to miejsce w kolejce gwarantował mi. Weszłam jednak "na dziko", za mną nikogo nie było. Czułam się niczym Józef K.

Teraz by odzyskać równowagę po tych traumatycznych wydarzeniach przygotowałam improwizowany farsz z cebulki, ciemnych pieczarek i boczku, jutro zawinę to w ciasto francuskie i zobaczymy co wyjdzie.

Na otwarcie jesieni upijamy się dzisiaj grzańcem. Mrrrau :)

3 komentarze:

Aleksandra pisze...

jak slodko sie to czyta :) ja dzis tez z grzanym piwem, ale samotnie, niestety...

k w pisze...

straszna męka z tymi dowodami. miałam to rok temu. nie zazdroszczę... (ja z porto, zboczenie zawodowe).

odkuchni pisze...

Hmm... To już przedsmak tego, co i jak będę wkrótce przerabiać. Najwidoczniej już teraz muszę uzbrajać się powoli w cierpliwość.