Zaczyna mi być już wszystko jedno. Jutro ostatni egzamin, największy objętościowo z historii literatury. Staram się pocieszać, że na każde zagadnienie jestem w stanie co nieco powiedzieć. To mnie trzyma w miarę w pionie i nie pozwala popaść w paranoję i histerię. Z drugiej strony w mojej krótkiej trzy letniej przygodzie ze studiowaniem nigdy nie oblałam egzaminu, więc dobra passa musi trwać dalej :) Z drugiej strony zawsze musi być ten pierwszy raz.Stop! nie będę się nakręcać. Nie po to wzięłam się za pisanie notki.
Rozbawiła mnie rozmowa z koleżanką na gadu, która stwierdziła, że podziwia mnie z powodu mojego wyjazdu piątkowego na wycieczkę do Krakowa i odłożenie nauki na jeden dzień.
Swoją drogą brakowało mi takiego zresetowania się, odkąd moja aktywność fizyczna w ostatnich dwóch miesiącach sprowadza się do wsiadania do samochodu, wspinania się na 3- 4 piętro w szkole i schodzenie z powrotem do samochodu szwendanie okazało się zbawienne.
Zwłaszcza jak spod Wawelu poszliśmy na Kazimierz, kilka razy obeszliśmy go dookoła szukając cmentarza żydowskiego, potem pieszo na plac bohaterów Getta ( w końcu trzeba było zobaczyć kostkę "swojej" firmy :) ) i z powrotem Kazimierz i rynek. Milion kilometrów jak nic :)
Weekend to już proza życia i zakopanie w książkach. Jutro za to wódka z kumpelą, a potem Praga!
Przez nasze wyjazdy ostatnie kupno cyfrowej lustrzanki znów się oddala...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz