Jestem mistrzynią w trwonieniu czasu. Tłumaczę to tym, że jest czwartek, początek mojego weekendu i należy pielęgnować swoje rytuały. Małe porządki zrobione, małż śpi (zapracowany biedak), a ja spędzam czas przed komputerem, przeglądając flickra, blogi modowe i mnóstwo innych stron.
Trafiłam właśnie na jakąś stronę dotycząca czegoś w rodzaju klubu korespondencyjnego. Smutno mi się zrobiło, że nie porzuciłam ten mój stary zwyczaj. Właściwie, to on porzucił mnie, ludzie, z którymi pisałam najwidoczniej uznali, że istnieją ciekawsze rzeczy do robienia. Radość z otrzymania papierowego listu, rozrywania koperty i czytania zapisanych odręcznym pismem kartek jest bezcenna. Szkoda, że to se nevrati...
Wiosna pełną para, kot wariuje skacząc po śliwce i polując na trzmiele. W głowie mam pełno obrazów, które umieściłabym na kliszy, a raczej karcie pamięci, ale jakoś tak chęci do chwycenia za aparat brak. Lęk przed porażką?
Wracam do szwendania się po necie i do stygnącego ryżu na mleku z cynamonem i jabłkami :)
1 komentarz:
Prześlij komentarz