niedziela, 16 grudnia 2007

poszły sobie...

... smuteczki moje wszystkie precz. Pomimo tego, że nie wydarzyło się nic spektakularnego jestem przepełniona szczęściem. Cudownie czasami uświadomić sobie ten stan, jest to cenne zwłaszcza dlatego, że nie trwa wiecznie.

Miałam oczywiście ambicje i plany, aby cały weekend spędzić zakopana w książkach i nic z tego nie wyszło, za to czas ten nie był bynajmniej zmarnowany. Chociażby dzisiaj oglądnięty wspólnie "Match point" z workiem mandarynek obieranych i podsuwanych mi pod nos. Później zaskoczył mnie tato, gdy weszłam do kuchni, a on sobie słuchał jakiegoś jazzu z klarnetem w roli głównej (tato, jazz??) - od razu nasunął się klimat z Allena :)

Kolacja skonsumowana- pieczarki zapiekane z gorgonzolą, szpinakiem i czosnkiem, teraz słucham podcastów Sjesty Kydryńskiego i biorę się w końcu za lektury nudniaste. Bo przecież nie może być stale idealnie.

Brak komentarzy: